Dyskwalifikacja i frustracja na MŚ , czyli rokita 2019


Być sportowcem to duża odpowiedzialność. Trzeba uporządkować swoje obowiązki rodzinne, służbowe i na koniec "wyskoczyć" na trening. Dlaczego? Bo sportowiec po pierwsze dba o zdrowie, a po drugie dąży do realizacji swojego marzenia. W tym roku miałem dwa marzenia. Pierwsze zakończyło się nie powodzeniem w Lądku Zdroju. Zaś do drugiego zostało jeszcze 8km w dniu 21 września, o godzinie 7.49.


Bieg Rokity i Marsz Nordic Walking po diabelskiej Równicy rozgrywany w Ustroniu nadchodził nieuchronnie, jak spotkaniem z diabełkami na trasie. Na parking przed miejscem zawodów przybyliśmy o 8.15. Do zawodów szykowałem się wraz z żoną, która postanowiła wystartować w marszu na tej samej trasie. Jako pierwsi odbieraliśmy pakiety startowe i widzieliśmy, jak zjeżdżają się pozostali zawodnicy. Adrenalina rosła z minuty na minutę. Dla mnie emocje podwójne, bo o godz. 10 miałem wystartować w biegu, a godzinę przede mną fotografowałem Ukochaną, która dla mnie wystartowała w zawodach górskich - cudowny prezent Kochanie💗.
 Pełen wzruszenie czekał na swój start. Trasę znałem z poprzednich dwóch występów. Jedyna różnica, jaka była odczuwalna to pogoda. W poprzednich edycjach biegliśmy w pochmurnej aurze, a przez całą noc padał deszcz. Tegoroczna impreza odbywała się w promieniach słońca! Nie było i tym razem zmiłuj. Gotowi, do startu, godzina 9:59:59 i start.
Pierwsze cztery kilometry to wspinanie się na szczyt Równica , gdzie  "według legendy diabeł Rokita chciał postawić młyn, w którym zamierzał mleć ludzkie grzechy" . Dwa kilometry lżejsze, natomiast kolejne dwa mocno dały w kość. Po 33. minutach wdrapałem się na Równicę. Jeszcze mnie dwie zawodniczki wyprzedziły, ale musiałem łyknąć sobie trochę wody, by ochłonąć po wspinaczce.
Po minięciu szczytu rozpoczął się wyścig do mety. Zdecydowanie tempo biegu wzrosło. Jednak Beskid Śląski nie należy do łatwych terenów biegowych. Zaczęły się trudne technicznie zbiegi po ziemi pełnej kamieni, a fragmentami przemieszanymi wzniesieniami. Jeszcze na Palenicy zerknąłem na zegarek. Godzina za nami i do mety zostało niecałe 6km. Dobrze. Będzie, mój, nowy rekord trasy. Jeszcze bardzo trudnych technicznie zbieg z Palenicy, później pędzenie po asfalcie w Jaszowcu-Ustroniu i skręcam w prawo, wdrapać się na Skalicę. Pierwsze wejście poszło ciężko. Zdążyłem jeszcze poprosić panią fotograf o wymianę płuc :-), ale nie wiedząc czemu , nie chciała. Lecę w dół i tam słyszę głos swojej żony, ale widzę uczestniczkę Nordic Walking o imieniu Kasia. Pozdrowiłem koleżankę i mknę po prostej. Wiedziałem, że do mety zostało już bardzo niewiele, bo 2km z groszem, a w tym właśnie momencie też w zeszłym roku było zakończenie kamienistego zbiegu i wyjście za chwilę na asfalt. Biegnę prosto i widzę, niby taśmy organizatorów, a w górze słyszę i widzę Magdalenę!
Pobiegłem złą trasą jakieś 700m. Ścieżka się skończyła. Bieg o pobicie rekordu też się skończył. Nastąpiła mega frustracja okraszona wieloma wulgaryzmami. Nie wróciłem się na szlak.Szedłem krzakami i kląłem . No właśnie. Na co i kogo ? Teraz mądrzejszy o kolejne doświadczenie , wiem, że z takiej sytuacji będę się śmiał. Nic już nie zmienię i rekord trasy mogę pobić następnym razem, startując w IV Biegu Rokity. Po pięciu minutach przecierania się przez krzaki wdrapałem się do żony, która gasiła we mnie złość i namawiała do dalszego biegu.
Ukończyłem zawody na 38. miejscu, z czasem 1h29'27" (na zdjęciu czas z zegarka, który zatrzymywałem). Według spokojnych obliczeń po biegu do miejsca zgubienia miałem czas lepszy od zeszło rocznego o 2 minuty.
Jeszcze jedno.Wg regulaminu powinienem zostać ukarany dyskwalifikacją, ale bieg był prowadzonej w miłej atmosferze i liczyła się głównie dobra zabawa i promocja regionu.
Rokita, my się jeszcze policzymy :-).




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz