Gryficka Dziesiątka


Tym razem szukałem czegoś nowego, krótkiego i najlepiej po płaskim terenie. O, jest VI Gryficka Dycha. Super to niedaleko Reska, a tam trasa jest płaska. To będzie to.

Zdążyłem się zapisać, bo miejsc z dnia na dzień ubywało, a na zawody przewidziany był limit 300 osób. Jeszcze przeczytałem w regulaminie, że trasa szutrowa, jednokilomterowym odcinkiem asfaltu. Elegancko. Na półtora miesiąca przed Rokitą trasa jak znalazł. Chciałem sprawdzić swoje możliwości i osiągnąć czas w granicach 47 minut na 10km. Nie liczyłem na lepsze rezultaty, ponieważ dwa tygodnie przed zapisami zszedłem z trasy w Lądku Zdroju, a następny cały tydzień przełaziłem w górach. Dodatkowo ból w lewej stopie nie ustawał i jednocześnie coraz mocniej zaczęło boleć prawe kolano.
Mimo tych niedogodności w niedzielny poranek wyruszyliśmy - ja i Mój Najwierniejszy Kibic Żona 💋💕 -, do Gryfic, by zrealizować biegowe plany.
Miłe zaskoczenie spotkało nas na miejscu. Udało mi się zaparkować koło budynku Nadleśnictwa, gdzie posadzone są różne gatunki drzew. Moja Dendrolożka mogła "wśród swoich" spędzić czas przeznaczony dla mnie na rozgrzewkę. 
Czterdzieści pięć minut przed startem, wraz z innymi uczestnikami, rozpocząłem wymachy, krążenia kończyn i powoli szykowałem się na bieg. Rzuciłem okiem na rywali, jak się przygotowują i nawet z jednym utrzymywałem tempo przez kilka metrów.
Piętnaście minut przed strzałem startowym ustawiałem się wśród pozostałych 299 osób. Wystrzał i polecieliśmy napić się wody na drugim, szóstym i ósmym kilometrze 🤪. Pierwszy kilometr to przepychanki na ścieżce, by utorować sobie drogę. Poleciały łokcie, a nawet krzaki i w efekcie zrobiło się luźniej ma trasie. Po drugim kilometrze skręcaliśmy w prawo, a tam za pięćset metrów był nawrót. Zanim do tego dobiegliśmy rozległ się krzyk "lewa wolna, lewa wolna!". W dobrym tempie i już z dużą przewagą pojawił się lider biegu i późniejszy zwycięzca. Natomiast zaraz za nim ujrzałem tegoż samego biegacza, za którym się rozgrzewałem 🤯 (to dlatego tak mnie bolała rozgrzewka 🤪). Do trzeciego kilometra były lekkie, leśne nierówności. Jednak to co się wydarzyło do ósmego kilometra rozwaliło moją psychikę 🙈. Najpierw długi podbieg, zachwile krótszy kolejny wyprowadzający wszystkich na odcinek asfaltowy. A w głowie coraz głośniejsze głosy "odpuść sobie" "po co się męczyć, przecież ostatnio mówili wszyscy Tobie, że dobrze zrobiłeś, gdy zszedłeś jak bolało". Mimąwszy kurtynę wodną oraz punkt z wodą szykowałem się do ostatnich kilometrów. Wiedziałem, że przede mną zbieg i po nim trzy kilometry do mety. 
Tak też było, tylko że z małą niespodzianką w postaci mocnego podbiegu. Poddałem się wtedy kompletnie. Zrozumiałem, że z planów przedstartowych już nici. Ostatnie trzy kilometry pobiegłem na zasadzie "na spokojnie". Niedługo przed metą dopadła mnie para biegnąca razem od startu. Przez chwilę utrzymywałem ich tempo, aż do momentu, gdy ujrzałem Ukochaną Operatorkę. Przybiliśmy piąteczki ze sobą i z czasem 48'29" ukończyłem bieg zajmując 95 miejsce.
Początkowo był nerw na siebie, bo:
- nie sprawdziłem ułożenia trasy
- przegrałem z głową .
Po ochłonięciu z emocji zrozumiałem, że w tych warunkach uzyskany wynik jest ok i można lżejszym psychicznie wracać na treningi.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz